sobota, 17 maja 2014

Daleka droga do Dyrektora (Prolog)

Cześć,         

           Jestem pracownikiem instytucji finansowej. Mam 27 lat i chce zostać Dyrektorem w wieku 30 lat. W bankowości znalazłem się przez przypadek.

Pozwól, że opowiem Ci jak to się zaczęło..

Byłem nikim i interesowałem się niczym. Wyjechałem na studia do Lublina. Znalazłem się tu przez przypadek. Byłem studentem, który dorabiał od początku studiów jako kelner, barman i ochroniarz. W trakcie studiów byłem na tyle ogarnięty, że udzielałem się w organizacjach studenckich, co ułatwiło mi start w późniejszej karierze. Za sprawą kobiety na 4 roku studiów zacząłem szukać bardziej ambitnej pracy. Bez jej pomocy prawdopodobnie byłbym teraz w kiepsko płatnej pracy.

Nie wierząc w swoje siły trafiłem do działu marketingu w radiu. Później zostałem handlowcem i sprzedawałem reklamę w mediach. Obsługiwałem branżę prawną, ubezpieczeniową i bankową. Za sprawą swojej pracy poznałem człowieka, który zaraził mnie bankowością.

Ten dzień bardzo dobrze pamiętam:
Jako młody handlowiec umówiłem się telefonicznie z Dyrektorem jednego z banków, by sprzedać swoją usługę, czyli reklamę. Jak to często bywa na takich spotkaniach - człowiek musi cierpliwie czekać na spotkanie.
Aby ukryć swoje zniecierpliwienie i nie nudzić się zacząłem czytać ulotkę produktów, których nie znałem i nie rozumiałem. Obserwowałem oddział i podobało mi się to, co widziałem. Pomyślałem, że fajnie było by kiedyś w takim miejscu pracować. Wreszcie zostałem poproszony. Jak to często bywa na rozmowach handlowych człowiek spotyka się z człowiekiem, podają sobie dłonie; zaczynają rozmawiać i nawzajem się poznawać. Okazało się, że Dyrektor oddziału jest starszy ode mnie może 10 lat, ma tak samo na imię, skończył tą samą uczelnię co ja i tak samo interesuje się i trenuje sztuki walki. Cała sprzedaż poszła na bok :)

Zaczęliśmy rozmawiać o języku chińskim, oglądaliśmy filmiki z walk na tablecie i dowiedziałem się jak został dyrektorem. Stwierdziłem, że skoro on mógł w tak młodym wieku szybko awansować i to ja mogę! Ostatecznie nic mu nie sprzedałem, ale mnie zainspirował do wiary w siebie i pracy w finansach. Kilka razy się później spotkaliśmy. Uważałem go za swojego mistrza, ale po kilku latach na nim się zawiodłem, gdyż mnie oszukał. Z perspektywy czasu nie wiem, czy trenował na mnie techniki sprzedaży czy był szczery. Jedno wiem na pewno - Interesy robi się z ludźmi, a nie na ludziach.

Z pracy mnie wylali. Do końca nie wiem czy byłem słaby, czy też potrzebowali człowieka, który stworzyłby bazę klientów. Dostałem w spadku po poprzedniej pracownicy 8 klientów (cały plik z kontaktami zabrała z sobą). W ciągu 3 miesięcy powiększyłem ją do 400 kontaktów (taka ciekawostka :)

Szukałem roboty i postanowiłem spróbować sił w bankowości. Wiedziałem już czego chcę. Na rozmowie rekrutacyjnej pokonałem około 19 osób. Trafiłem do nowoczesnego Banku. Sprzedawać umiałem i to robiłem, natomiast nie miałem żadnej wiedzy bankowej. Jako "świeżak" nie wiedziałem nic, nie spełniałem wymogów Pani Menedżer i podziękowała mi za współpracę. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nie miała odwagi powiedzieć mi tego w oczy, tylko zrobił to regionalny. Tego samego dnia, którego się o tym dowiedziałem przychodziły nowe osoby na rekrutację; na moje miejsce. Byłem wściekły i czułem się upokorzony. To była moja pierwsza porażka i zarazem lekcja. Dlaczego? Dlatego, że za mało się uczyłem. Czytałem tylko to, co dostałem do nauki. Nie szukałem sam.
Po 3-4 miesiącach przyszedłem do tego oddziału odebrać certyfikat ze szkolenia. Patrzę i oczom nie dowierzam. Obce osoby, inni pracownicy - ze starego oddziału nikogo nie było. Co się okazało? Pani zarządzającej tym oddziałem podziękowali, gdyż pracownicy nie wytrzymali jej wymagań i sami zrezygnowali. Kierowniczka została sama w oddziale. Nie miała kim kierować (se se se / he he he  :)

Druga praca sama mnie znalazła. Po dwóch tygodniach dostałem pracę w starym oddziale bankowym.
Pamiętam jak Naczelnik pokazał mi moje miejsce pracy jako kasjer. Patrzę > mały zaszklony boks i w środku meble z komuny (jak na moje oko lata 50 XX w.) Przeraziło mnie to, ale pomyślałem ok, skoro płacą to robię. Oddział był duży i stary. Ludzie w nim pracujący dobrzy, ale smutni. To, co się tam działo nie nadaje się to tego, by o tym wspominać. Zaciskałem zęby i robiłem swoje. Obsługiwałem większą ilość klientów niż koleżanki z pracy; uczyłem się po nocach i chciałem awansować.
Pojawił się ogólnopolski konkurs pracowniczy. Zająłem II miejsce. Pojechałem do centrali odebrać nagrodę i uścisnąć grabę Dyrektorowi. Byłem z siebie dumny. To było moje pierwsze zwycięstwo.

Nie było żadnych szkoleń, a jeśli były to było to dno. Więc uczyłem się sam. Cały czas było ciężko i trudno. Praca w tym oddziale to był najgorszy kawałek chleba, którego nie życzył bym najgorszemu wrogowi. Plan cały czas rósł, a moje wykonanie w kasie cały czas na tym samym poziomie. Inni kasjerzy mieli to samo. Ja i klienci nie słyszeliśmy się nawzajem. Trzeba było się nachylać i drzeć do małego otworu w szybie, by cokolwiek zrozumieć. Klienci nam współczuli. Wielokrotnie zgłaszałem, by zabrali szyby, które mnie ograniczają bym zaczął sprzedawać, ale nikt nie chciał o tym słyszeć zasłaniając się kosztami. Po dwóch umowach nie przedłużyli mi umowy na czas nieokreślony.

Wtedy zaczęło się piekło mojego życia. Byłem bezrobotny przez 3 miesiące. Wcześniej narzekałem, że jest ciężko, ale przynajmniej zasuwałem - miałem pracę i czułem się potrzebny. Wtedy czułem się jak śmieć. Straciłem pracę w grudniu. Zasiłku niewiele było i nie miałem nawet na prezenty dla rodziny. Wtedy zacząłem dorabiać jako Święty Mikołaj :) Odetchnąłem na chwilę.
Po drodze miałem kilka rozmów, z których nic nie wynikło.
W lutym na pokonałem około 20 osób na rozmowie rekrutacyjnej do pracy w finansach. Pojechałem na dwutygodniowe szkolenie nad morze. I wtedy dostałem kolejnego "liścia" od życia.
Wydawało mi się, że dużo wiem i potrafię, ale w rezultacie nie przeszedłem szkolenia.
Umiejętności techniczne miałem na poziomie 95%; natomiast wiedza na poziomie 75%. Nie pozwoliło to jednak na uzyskanie pracy. Straciłem czas, a firma, która miała mnie zatrudnić pieniądze. Żadne rozmowy tu nie pomagały. Wróciłem z płaczem z jednego końca Polski na drugi. (Tak dobrze czytasz :) Ja - wielki chłop płakałem jak bóbr :)

Później miałem propozycję pracy marzeń, ale spieprzyłem sprawę. Błędu, który wtedy popełniłem do tej pory się nie oduczyłem i pewnie długo będę tego żałować.

Wreszcie, po dwóch latach pracy w finansach trafiłem na właściwego menedżera. Na rozmowie pokazał mi jak wiele nie umiem. Czułem się zawstydzony swoją niewiedzą i całą noc przygotowywałem się do następnej rozmowy. Wypadłem średnio, ale ostatecznie zrekrutował mnie. Cieszyłem się jak głupi. Dwa dni później pojechałem na 3 tygodniowe szkolenie. Trafiłem do firmy, która zaczęła mnie szkolić. Po roku pracy awansowałem. W chwili obecnej jestem szczęśliwy i bardzo szybko się rozwijam. Zgłosiłem się na szkolenie dla przyszłych menedżerów. Mam nadzieję, że mnie przyjmą :)

Dziś jestem dobrym fachowcem i sprzedawcą. Dyrektorem nigdy nie byłem. W sumie to dyrektorem nikt się nie urodził - tego się człowiek uczy. W czasach studiów kierowałem ludźmi w organizacji studenckiej. Natomiast zarządzać ludźmi dorosłymi - pracownikami w finansach to nie to samo, co zarządzać głodnymi studentami, którzy pragną piwa i pizzy :)

Wiem kim jestem i czego chcę. Chcę być Dyrektorem w Instytucji Finansowej.
Ludzie mówią, że mam odpowiedni wygląd i zachowanie. Do mojego celu daleka droga. Jak tego dokonam przekonasz się na własne oczy czytając tego bloga.

Michał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz