poniedziałek, 16 czerwca 2014

Lekcja II "Nigdy się nie poddawaj"

W trudnych sytuacjach życiowych występują dwa typy ludzi:
  • tacy, którzy narzekają, że jest źle
  • tacy którzy zaciskają zęby i robią wszystko by było lepiej
Zaliczam się do tych drugich. Refleksja przyszła mi dziś do głowy w momencie, gdy zauważyłem jak ludzie z pracy wykonują telefony. Jedni robią to, bo muszą (dyrektor wymaga) a inni robią to samodzielnie i systematycznie bo chcą. I to najprościej przenieść na inne realia:

Każdy człowiek ma takie momenty w swoim życiu, które utkwiły mu w pamięci i nie zapomni ich do końca życia. Jednym z nich chciałem się podzielić. Kiedyś pracowałem nad morzem jako kelner/barman. Jedną z takich prac straciłem dowiedziawszy się o tym pod koniec zmiany (około 22.00). Następnego dnia rankiem miałem się wyprowadzić. Wściekłem się i nie chciałem nocować u takiego człowieka za to, że tak mnie potraktował. Spakowałem swoje rzeczy i chciałem natychmiast się wynieść. Pracę straciłem wraz z koleżanką, którą odciągnąłem od otrucia się tabletkami z rozpaczy. Zabrałem ją później za fraki i doprowadziłem do stanu używalności. Wyciągnąłem na miasto i szukaliśmy pracy w otwartych jeszcze knajpach. Jej się udało, bo szukali dziewczyny; a z tej racji, że nie spełniałem wymogów formalnych to się nie załapałem. Znajomość zakończyła się w ten sposób, że ona płakała i krzyczała, że będzie dobrze, a ja szedłem przed siebie.

Szedłem w środku nocy z tobołkiem na ramieniu zachodząc od knajpy do knajpy szukając możliwości zarobku i dotarłem do beach baru, gdzie dogadałem się z właścicielem. Pracowałem tam przez 3 dni i w sumie praca była fajna tylko nie miałem doświadczenia jako barman i nie dało się tam spać. Nocleg był nad dyskoteką, a za dnia buczał agregat. Kto wiedział jak się tam wygląda sen miał własny śpiwór i spał na plaży. A takiego nie posiadałem w zimne noce więc zrezygnowałem..

Załamany wsiadłem do pociągu z kierunkiem na Lublin. W pewnym momencie gdy jechałem przez Gdańsk stwierdziłem, że się nie będę poddawał i choćbym miał się z....ć to nie wrócę jako przegrany.
Odpocząłem przez dzień u cioci z Gdańska i kupiłem gazetę. Na pierwsze ogłoszenie, które ujrzałem dostałem i pojechałem z powrotem. 
Tak czy siak znalazłem sensowną pracę, w której dopracowałem do końca sezonu, ale w pamięci utkwiły mi tylko te momenty, gdy było trudno. Gdybym się wtedy poddał to żałowałbym swojej decyzji. Teraz jestem szczęśliwy, że wszystko tak się potoczyło. Wróciłem z tarczą, a nie na tarczy :)

Jak to przenieść na realia bankowe? Mój dyrektor rozmawiał o finansach osobistycg z budowlańcem - człowiek postury 2x2 m. Cały czas nie ustępował jego obiekcjom i powiedział do klienta, że jest od niego dwa razy większy i silniejszy, ale nie wypuści go, gdy tego produktu nie weźmie. A miał rację, bo człowiek ewidentnie potrzebował - pracował xx lat i nie miał żadnych oszczędności - co zarobił to rozwalił na lewo i prawo.
W pewnym momencie duży człowiek dał mu swój dowód i poprosił o ten produkt. Powiedział, że każdy doradca, którego spotykał na swojej drodze mu ustępował i nawet jeśli on był już zdecydowany, to doradcy odpuszczali nie zamykając sprzedaży. Klient wziął od niego produkt tylko dlatego, że się nie poddawał tak jak zastępy kiepskich doradców, którzy byli przed nim.

środa, 4 czerwca 2014

Lekcja I "Jeśli chcesz kimś zostać to zachowuj się tak jakbyś już nim był"

   Przez wiele miesięcy od zakończenia szkolenia nie mogłem się przyzwyczaić do przedstawiania się klientom jako doradca. Taki był wymóg firny i musieliśmy to robić niezależnie czy mi się to podobało czy nie.

Pytasz czego się wstydziliśmy? Wiedza, która nam przekazali nie była dla nas wystarczająca, by móc ludziom doradzać. Na wizytówce miałem napisane Doradca, a ja nie czułem się godzien tego tytułu. Czułem, że brakuje mi wiedzy i umiejętności. Obawiałem się, że to co powiem klientom może im zaszkodzić. Sądziłem, że tak tytułować się mogę po kilku latach pracy i po wielu doświadczeniach. Teraz po roku czasu pracy w mojej firmie inaczej na to patrzę.

Opiszę to porównując do pracy stolarza (ze względu na to, że mam pociąg do drewna i łatwo będzie mi to przekazać).

Wyobraź sobie, że chcesz zostać stolarzem. Nigdy nim nie byłeś i nie masz żadnego znajomego, od którego mógłbyś się nauczyć tego fachu.
Kupujesz książkę, z której uczysz się podstaw. Na wyposażeniu posiadasz jedynie mały kozik, którym chcesz zarabiać na życie. Pierwsze co robisz to pozyskujesz klientów. Mówisz im, że zrobisz im to, co sobie zażyczą. Część z nich zgadza się byś np. zrobił im schody tym kozikiem, a inni się z Ciebie śmieją. Ty nie przejmujesz się tym i dalej robisz schody tym, którym to odpowiada. Po kilku tygodniach dochodzisz do wprawy i idzie Ci to coraz lepiej. Co prawda schody są nieco koślawe, ale da się po nich chodzić.

Po kilku miesiącach kupujesz hebel i papier ścierny. Owoce Twojej pracy tymi narzędziami dają coraz lepsze efekty. Twoje schody wyglądają jak schody. Brakuje Ci natomiast kilku maszyn typu wkrętarek, szlifierek itp - kupujesz je później jak zarabiasz większe pieniądze.
Po jakimś czasie zadowoleni klienci polecają Cię jako dobrego stolarza. I to jest w tym najpiękniejsze. Nie czujesz się jeszcze stolarzem, a dla ludzi którym wykonałeś pracę nim jesteś. Pomimo tego, że nie masz swojego warsztatu, maszyn itp. - to przychodzi później.

W ciągu kilku miesięcy zostajesz fachowcem nie zauważając tego. Cóż z tego, że po drodze kilku ludzi Cię wyśmiało. Będąc upartym dążyłeś do celu i będąc nikim stałeś się tym, kim chciałeś zostać.



Teraz jestem najlepszym doradcą jakiego znam i jestem z tego dumny.